''Chyba nigdy nie czułem, że tak bardzo nigdzie nie pasuje. Nie umiem już z nikim normalnie rozmawiać. Każdą relację niszczę coraz bardziej, aż znika całkowicie. Wszyscy mają mnie dość. I kolejne osoby coraz szybciej to rozumieją. Boli mnie to, że ja nie umiem przestać niszczyć, chociaż tego bardzo chcę.'' - Panda <3
Kubek parującej herbaty ogrzewał jej zmarznięte palce. Zima jeszcze nie zdążyła się na dobre zadomowić ale jej serce już od jakiegoś czasu zamieniło się w bryłę lodu. Siedziała sama w kuchni i patrzyła się na obraz wiszący na ścianie. " Czarny kwadrat na białym tle" - Kazimierza Malewicza. Nie był to oczywiście oryginał tylko kopia. Jego prostota urzekła Meg już dawno temu. Nie mogła określić jednej emocji, które przewijały się przez ostatnie lata kiedy obserwowała dzieło. Mama wyszła na sesje do psychologa i wróci za godzinę.
Kwadrat niczym skrawek czarnej dziury towarzyszył Meg przy popołudniowej herbacie.
Głowę miała ciężką od myśli a mięśnie sztywne od długich godzin tańca .
Za oknem wiatr muskał drzewa i otulał delikatnie puste krzewy róż.
Przez chwilę poczuła się bardzo zmęczona. Pozwoliła sobie zamknąć na chwilę oczy. Pod zasłoną powiek ukazywały jej się najróżniejsze obrazy. Zaczynając od pracy na historię której nawet nie zaczęła, na układzie tanecznym na Festiwal Zimowy kończąc. Zaczęła się zastanawiać czy to uczucie kontroli o które tak bardzo się starała, nie jest tylko iluzją. Senną jawą która rozpłynie się gdy tylko otworzy oczy. Poczuła się przerażona. Gdyby nie trzymała prawie pustego już kubka nie potrafiłaby powstrzymać drżenia rąk.
Dopiła herbatę i odstawiła kubek do zlewu. Na powrót poczuła łaskoczące zimno pod palcami. Jej porozrzucane tenisówki i buty do biegania walały się w przedpokoju, a czarny płaszcz leżał na podłodze w salonie. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl żeby poszukać rękawiczek które kupiła w zeszłym roku na jarmarku świątecznym, ale nie była do końca pewna gdzie mogą się teraz znajdować.
W końcu z braku pomysłów na zagospodarowanie sobie czasu zdecydowała się na ciepłą kąpiel. W czasie gdy ciepła woda wypełniała wannę po brzegi, brunetka szukała lawendowych kuli do kąpieli. Zdecydowanie wolała cytrynowe, ale z braku laku...Ciepła i pachnąca woda otuliła jej ciało. Poczuła się błogo. Na twarzy pojawił się cień uśmiechu. Brązowe loki ułożyły się kaskadą na powierzchni wody.
Zamarzyłaby rozpuścić się w tej wannie. Jak kostka cukru w herbacie albo jak płatek śniegu na gorących wargach. Zapach lawendy unosił się w całej łazience i łagodził zszargane nerwy. Różany szampon komponował się idealnie i rozbudzał słodkie wspomnienia z dzieciństwa. Cudowne i bolesne zarazem. Popołudnia spędzane na pieczeniu ciastek w domu babci.
Bieganie boso po rosie.
W chwili gdy zakładała szlafrok usłyszała brzęczenie telefonu. No tak nie wyjęła go z jeansów.
- Tak słucham ?
- Megan kochana...- rozległo się po drugiej stronie słuchawki. Tylko nie to. Sąsiadka. -...mogłabym cię o coś prosić ?
- Dzień dobry proszę pani - odpowiedziała siląc się na uprzejmość .- Coś się stało?
- Tak dziecko. Moja córka przyjeżdża do mnie z dziećmi. Miała być dopiero jutro. Mogłabyś zrobić zakupy i podrzucić mi je do domu ? Wiesz jak mi ciężko . - Wiedziała. Sąsiadka z naprzeciwka. Jeździ na wózku. Kiedyś opowiadała jej że to wszystko wina pijanego kierowcy, który potrącił ją jak przechodziła na przejściu dla pieszych.
- Zaraz do pani wpadnę. Muszę tylko...się przebrać . -rzuciła do słuchawki i się rozłączyła. Eh jedna przysługa. Kiedyś przyjdzie jej spłacić ten dług. ,, Przecież potrafisz być miła Meg." - Powtarzała sobie gdy była już w drodze do domu Panny May.
Nigdy jakoś się nie lubiły. Meg pomagała jej od jakiegoś roku, kiedy to dla zajęcia czasu rozwoziła gazety po okolicznych osiedlach. Starsza kobieta zaproponowała jej wtedy , że jeśli pomoże jej zadbać o ogród zapłaci jej. Na początku Meg brała od niej pieniądze, ale potem było jej głupio, więc kiedy nie patrzyła odkładała je do portfela staruszki. Ona po czasie chyba się zorientowała, bo już nie prosiła o pomoc w ogrodzie.
Zakupy nie były na szczęście duże. Jakieś podstawowe takie jak masło, mleko czy mąka. Prawdopodobnie kobieta będzie chciała piec ciasto lub cokolwiek innego.
Właściwie to nigdy nie widziała córki Panny May.
Szła tak krzywym chodnikiem, ze słuchawkami w uszach rozkoszując się barwą głosu wokalisty zespołu "Skillet", Johna Coopera i licząc kroki :
235...
289...
351...
412...
Przy pięciuset zaprzestała liczenia bo zauważyła że jest już niedaleko. Czerwony Chevrolet stał zaparkowany na podjeździe. "Chyba się spóźniłam" - szepnęła do siebie i ruszyła dalej z torbami. Czuła lekkie zdenerwowanie. Nie lubiła poznawać nowych ludzi. Zapukała do drzwi a drzwi otworzyła jej nieznajoma blondynka :
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Ja....przyniosłam zakupy. - starała się uśmiechnąć .
- Ty jesteś Megan tak ? Wejdź do środka. - uśmiechnęła się do niej i wykonała ruchem dłoni zapraszający gest.- Pomogę Ci z tym . - wyciągnęła ręce w jej stronę i czekała aż brunetka wejdzie do środka.
Meg nie była zbyt szczęśliwa. Chciała podrzucić tylko te zakupy i zaszyć się w domu. Głupio jednak było jej odmówić kobiecie która wydawała się całkiem miła. Odpowiedziała tylko "Proszę" - gdy oddała w ręce kobiety jedną torbę zakupów i już pożałowała że weszła po za próg domu.