PlayerMp3

czwartek, 4 sierpnia 2016

~Rozdział 3~

''Chyba nigdy nie czułem, że tak bardzo nigdzie nie pasuje. Nie umiem już z nikim normalnie rozmawiać. Każdą relację niszczę coraz bardziej, aż znika całkowicie. Wszyscy mają mnie dość. I kolejne osoby coraz szybciej to rozumieją. Boli mnie to, że ja nie umiem przestać niszczyć, chociaż tego bardzo chcę.'' - Panda <3



Kubek parującej herbaty ogrzewał jej zmarznięte palce. Zima jeszcze nie zdążyła się na dobre zadomowić ale jej serce już od jakiegoś czasu zamieniło się w bryłę lodu. Siedziała sama w kuchni i patrzyła się na obraz wiszący na ścianie. " Czarny kwadrat na białym tle" - Kazimierza Malewicza. Nie był to oczywiście oryginał tylko kopia. Jego prostota urzekła Meg już dawno temu. Nie mogła określić jednej emocji, które przewijały się przez ostatnie lata kiedy obserwowała dzieło. Mama wyszła na sesje do psychologa i wróci za godzinę.
Kwadrat niczym skrawek czarnej dziury towarzyszył Meg przy popołudniowej herbacie. 
Głowę miała ciężką od myśli a mięśnie sztywne od długich godzin tańca .
Za oknem wiatr muskał drzewa i otulał delikatnie puste krzewy róż. 
Przez chwilę poczuła się bardzo zmęczona. Pozwoliła sobie zamknąć na chwilę oczy. Pod zasłoną powiek ukazywały jej się najróżniejsze obrazy. Zaczynając od pracy na historię której nawet nie zaczęła, na układzie tanecznym na Festiwal Zimowy kończąc. Zaczęła się zastanawiać czy to uczucie kontroli o które tak bardzo się starała, nie jest tylko iluzją. Senną jawą która rozpłynie się gdy tylko otworzy oczy. Poczuła się przerażona. Gdyby nie trzymała prawie pustego już kubka nie potrafiłaby powstrzymać drżenia rąk.

Dopiła herbatę i odstawiła kubek do zlewu. Na powrót poczuła łaskoczące zimno pod palcami. Jej porozrzucane tenisówki i buty do biegania walały się w przedpokoju, a czarny płaszcz leżał  na podłodze w salonie. Przez chwilę przemknęło jej przez myśl żeby poszukać rękawiczek które kupiła w zeszłym roku na jarmarku świątecznym, ale nie była do końca pewna gdzie mogą się teraz znajdować.

W końcu z braku pomysłów na zagospodarowanie sobie czasu zdecydowała się na ciepłą kąpiel. W czasie gdy ciepła woda wypełniała wannę po brzegi, brunetka szukała lawendowych kuli do kąpieli. Zdecydowanie wolała cytrynowe, ale z braku laku...Ciepła i pachnąca woda otuliła jej ciało. Poczuła się błogo. Na twarzy pojawił się cień uśmiechu. Brązowe loki ułożyły się kaskadą na powierzchni wody.

Zamarzyłaby rozpuścić się w tej wannie. Jak kostka cukru w herbacie albo jak płatek śniegu na gorących wargach. Zapach lawendy unosił się w całej łazience i łagodził zszargane nerwy. Różany szampon komponował się idealnie i rozbudzał słodkie wspomnienia z dzieciństwa. Cudowne i bolesne zarazem. Popołudnia spędzane na pieczeniu ciastek w domu babci.
 Bieganie boso po rosie.
W chwili gdy zakładała szlafrok usłyszała brzęczenie telefonu. No tak nie wyjęła go z jeansów.
- Tak słucham ?
- Megan kochana...- rozległo się po drugiej stronie słuchawki. Tylko nie to. Sąsiadka. -...mogłabym cię o coś prosić ?
- Dzień dobry proszę pani - odpowiedziała siląc się na uprzejmość .- Coś się stało?
- Tak dziecko. Moja córka przyjeżdża do mnie z dziećmi. Miała być dopiero jutro. Mogłabyś zrobić zakupy i podrzucić mi je do domu ? Wiesz jak mi ciężko . - Wiedziała. Sąsiadka z naprzeciwka. Jeździ na wózku. Kiedyś opowiadała jej że to wszystko wina pijanego kierowcy, który potrącił ją jak przechodziła na przejściu dla pieszych.
- Zaraz do pani wpadnę. Muszę tylko...się przebrać . -rzuciła do słuchawki i się rozłączyła. Eh jedna przysługa. Kiedyś przyjdzie jej spłacić ten dług. ,, Przecież potrafisz być miła Meg." - Powtarzała sobie gdy była już w drodze do domu Panny May. 
Nigdy jakoś się nie lubiły. Meg pomagała jej od jakiegoś roku, kiedy to dla zajęcia czasu rozwoziła gazety po okolicznych osiedlach. Starsza kobieta zaproponowała jej wtedy , że jeśli pomoże jej zadbać o ogród zapłaci jej. Na początku Meg brała od niej pieniądze, ale potem było jej głupio, więc kiedy nie patrzyła odkładała je do portfela staruszki. Ona po czasie chyba się zorientowała, bo już nie prosiła o pomoc w ogrodzie.

Zakupy nie były na szczęście duże. Jakieś podstawowe takie jak masło, mleko czy mąka. Prawdopodobnie kobieta będzie chciała piec ciasto lub cokolwiek innego.
Właściwie to nigdy nie widziała córki Panny May.
Szła tak krzywym chodnikiem, ze słuchawkami w uszach rozkoszując się barwą głosu wokalisty zespołu "Skillet", Johna Coopera i licząc kroki  :
235...
289...
351...
412...
Przy pięciuset zaprzestała liczenia bo zauważyła że jest już niedaleko. Czerwony Chevrolet stał zaparkowany na podjeździe. "Chyba się spóźniłam" - szepnęła do siebie i ruszyła dalej z torbami. Czuła lekkie zdenerwowanie. Nie lubiła poznawać nowych ludzi. Zapukała do drzwi a drzwi otworzyła jej nieznajoma blondynka :
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Ja....przyniosłam zakupy. - starała się uśmiechnąć .
- Ty jesteś Megan tak ?  Wejdź do środka. - uśmiechnęła się do niej i wykonała ruchem dłoni zapraszający gest.- Pomogę Ci z tym . - wyciągnęła ręce w jej stronę i czekała aż brunetka wejdzie do środka.

Meg nie była zbyt szczęśliwa. Chciała podrzucić tylko te zakupy i zaszyć się w domu. Głupio jednak było jej odmówić kobiecie która wydawała się całkiem miła. Odpowiedziała tylko "Proszę" - gdy oddała w ręce kobiety jedną torbę zakupów i już pożałowała że weszła po za próg domu.


środa, 3 sierpnia 2016

~Rozdział 2~

"Ja wybierając mów los, wybrałem szaleństwo" - Tadeusz Miciński



Częsty ból głowy z dnia na dzień stawał się nie do zniesienia. Codziennie rano Meg po swoim porannym rytuale musiała sięgać do szafki z lekami po Paracetamol. Poniedziałek = Paracetamol, wtorek = Paracetamol, środa = Paracetamol. Dziewczyna zaczęła wierzyć w zbawczą siłę otumaniających leków. Jeśli to będzie dalej trwało to albo się uzależni albo skończy na ostrym dyżurze z wrzodami na żołądku. Tępy ból promieniał w skroniach i rozchodził się falami bo zmęczonej twarzy. Sen nie przynosił Meg ukojenia. Był jedynie przerwą w nudnej codzienności. 

"Jak dobrze że jestem sama" - pomyślała gdy schodząc do salonu zauważyła przez okno w kuchni że nie ma na podjeździe samochodu mamy. Może pojechała na zakupy. Może do psychologa albo spaceruje w pobliskim parku. To była jedna z najbardziej prawdopodobnych opcji.

Skórzana biała kanapa zapraszała ją przystanięcia i rozpostarcia na jej nóg. Miękki, wełniany koc tylko potęgował pragnienie. Pragnienie tak prymitywne. Odpoczynek, relaks. Pocałunek Morfeusza i kilka godzin w jego ramionach. Jakże to była kusząca propozycja. Jednak nie miała czasu na wylegiwanie się.'' Wybacz mi kanapo. Wybacz delikatny i kruchy świecie moich słodkich snów'' - uśmiechnęła się blado w spojrzała na lodówkę. Och biedna. Taka samotna stoi w środku pustej kuchni.Jej jedynym przyjacielem był wiecznie zepsuty ekspres do kawy i kuchenka. Wiecznie ukazywała innym swoje wnętrze, ale za to ją kochaliśmy. 
"O czym ja myślę " - uśmiechnęła się do swoich wyobrażeń o lodówce. W środku znalazła resztki po wczorajszej kolacji, jogurt, sałatę, trochę jajek, sok i coś co nie przypominało niczego co już znała. Jeszcze trochę i może dostanie nóżek. "Jakież to głupie". 
Wypiła sok i zaczęła się szykować na zajęcia tańca.
Od kiedy z życia Meg zniknął Ojciec musiała zapełnić po nim pustkę która z dnia na dzień robiła się coraz większa. Najpierw była ścianka wspinaczkowa, potem zajęcia z jazdy konnej, tennis, basen, nawet szachy nie pomogły zapchać tej gorejącej dziury w sercu. Mimo to wciąż szukała sobie zajęcia. Chociażby dla zabicia czasu. Zajęcia z tańca nowoczesnego i balet. Cztery godziny dziennie miała zapełnione. Dochodzą do tego dwie jeśli liczyć dojazdy. No oczywiście plus szkoła. Ten nudnawy aspekt życia zapełniał jej czas idealnie. Chociaż nie miała zbyt wielu znajomych. Plan dnia miała prawie że taki sam od poniedziałku do piątku:
6.00- balet
8.00 - 16.00 - szkoła
17:30 - zajęcia z tańca nowoczesnego
19:30 - powrót do domu
Zostawała chwila na odrobienie lekcji. Szybki prysznic i ostatecznie zostawało jej dość czasu by złapać kilka godzin snu. O 5.00 musiała wstać. Na szczęście dziś była niedziela i zajęcia z baletu są dopiero na 12:00. Była 9:14 więc miała jeszcze chwilę żeby rozkoszować się ciszą w domu. Czasami nienawidziła się za to że wciąż się okłamuję. Że jak będzie się dostatecznie starać to Tata wróci. Widziała go raz na mieście. Spacerował z jakąś kobietą pod rękę. Ona natomiast pchała wózek dziecięcy. Wszystko wydało jej się wtedy takie jasne. Szyba autobusu w spokoju przyjęła jej przyspieszony oddech i gorzkie łzy rozpaczy.

Lekcje baletu miały to do siebie że mogła na chwilę zapomnieć o problemach. Najtrudniej było jej przełknąć chwilę w szatni. Wszystkie dziewczęta i te młodsze od Meg i te starsze były od Niej dużo szczuplejsze. Dziewczyna czuła się przy nich jak brzydkie kaczątko. Niektóre dziewczyny, z grupy juniorek z dumą przechadzały się po szatni w samych stringach. Było to momenty przepełnione zazdrością i irytacją. Nie miały na sobie ani grama zbędnego tłuszczu. Pięknie wyrzeźbione mięśnie brzucha, szczupłe barki i ramiona. Idealnie zarysowane obojczyki i żebra. Nie były przeraźliwie chude, ale były wystarczająco szczupłe żeby na policzkach Meg wykwitał rumieniec wstydu za każdym razem gdy się przebierała.
Instruktorka tańca była wymagająca i dawała im nieźle w kość. Po każdych zajęciach Meg czuła sztywność w każdej komórce ciała. Dzięki surowości Panny Ellis czuła się na równi z koleżankami z grupy. 
Wszyscy byli traktowani jako zespół, więc nawet jeśli nie ona popsuła układ lub to ktoś inny nie potrafił perfekcyjnie wykonać piruetu to i tak było słychać krzyki w sąsiednich salach. Gdyby zajęcia miały odbywać się w Domu Panny E. pewnie latały by talerze.

Po dwóch godzinach, które zawsze mijały zaskakująco szybko, była zadowolona. Wszystkim szło dzisiaj zaskakująco dobrze i dostali pochwałę ze strony nauczycielki. Za trzy miesiące odbędzie się występ z okazji Karnawału Zimowego. Będzie musiała zacząć się też przygotowywać w domu żeby wszystko wyszło idealnie. Nie chciałaby się wygłupić na oczach tysięcy ludzi.

Kiedy szła zmęczona ale zadowolona w stronę przystanku, podjechała po nią mama. Kochana pamiętała.
Meg uścisnęła ją gdy wsiadła ale ona spięła się nerwowo i nie odwzajemniła uścisku. Zacisnęła tylko ręce na kierownicy tak mocno że kostki jej zbielały. Kiedy Meg oparła się o siedzenie, mama wyraźnie poczuła ulgę.
-Zapnij się - rzuciła. Meg zrobiła to pośpiesznie i ruszyły z parkingu. jechały bardzo wolno. Przed nimi jakieś pół godziny drogi . Mama była skupiona na drodze więc nie było sensu jej przeszkadzać. Kolorowe liście na drzewach powoli rozpływały się w oczach. Zapach deszczu i rozmokłych liści budził w niej coś czego nie umiała opisać. Po policzku spłynęła tylko jedna samotna łza. Łza pełna bólu, złości, gniewu, zazdrości ale też radości. Zostawiła po sobie tylko ulgę i zapach ziemi wkręcający się w nozdrza. Meg pierwszy raz od jakiegoś czasu poczuła się wdzięczna za wszystko co ma. Za wszystko co ją otacza.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział dedykuje dwóm wyjątkowym osobom : Kochanej Pameli i uroczej Pandzie która mam nadzieję przeczyta to i uśmiechnie się choć na chwile.

wtorek, 2 sierpnia 2016

~Rozdział 1~

"Kłóćcie się, ile chcecie , niech latają talerze, ale nigdy nie kończcie dnia bez zgody"-

Papież Franciszek

Lekko przymrużone oczy. Zapach wanilii i kurczaka który leniwie rozpostarł swoje nagie skrzydła w klatce rozgrzanego piekarnika ,  przytłoczyły Meg. Jeszcze kręciło jej się w głowie od wbiegania po schodach.
Miała wrażenie że czuje wszystkie zapachy i widzi wszystkie kolory nie tylko przez zielone soczewki. Wszystko co ją otaczało czuła sercem, które jak barwny ptak rwało się na wolność.
-Hej mamo! - rzuciła i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę łazienki. 
Szybki prysznic pozwolił jej znów przywrócić trzeźwość umysłu. Nogi miała jak z waty i ledwo się na nich trzymała. Żałowała że nie może wciągnąć fotela pod prysznic.Mimo wszystko niczego nie żałowała. Potrzebowała chwili tylko dla siebie.
Stado kruków odleciało. Nie na długo, tego była pewna.


Z łazienki ledwo doczołgała się do łóżka. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. ''Spadek kondycji" - pomyślała i uchyliła okno. Stała chwilę przy nim ubrana tylko w szlafrok w stokrotki i wdychała ciepłe powietrze pachnące błotem, trawą i latem.
Wszystkie ubrania w szafie wyglądały bardzo podobnie. Wszystkie w odcieniach brudnej zieleni, szaroście, czarne i niebieskie. Zdecydowała się w końcu na szary podkoszulek i rozciągnięte dresy które dostała po kuzynie.

Gdyby mogła najchętniej nie ruszałaby się ze swojego pokoju. Dokuczliwy skurcz żołądka jednak dawał o sobie znać i jeśli dziewczyna nie zje obiadu będzie musiała wysłuchać wykładu o zdrowym odżywianiu i potrzebach żywieniowych nastolatków.  Po raz 10- ty w tym miesiącu . Zbiegła po schodach na parter.
- Znowu jemy same ? - pytanie wypłynęło, ale odpowiedzi ze strony mamy nie było. Jak grochem o ścianę. Otoczyła się murem od kiedy Ojciec się wyprowadził. Z dnia na dzień znikł. Nie dawało jej to spokoju.
- Idę umyć ręce mamo. - rzuciła
- Dobrze - odezwała się cicho. Chyba w ogóle nie miała dziś humoru. Nie będzie jej męczyć.

Łazienka była malutka w porównaniu z resztą domu.
Białe kafelki z kwiecistym wzorem były dopełnieniem do kasztanowych szafek. Była urządzona w taki dziecinny dla Meg sposób.
Brakowało tylko koronek i konika na biegunach a czuła by się jak w starym domu babci. Ah i jeszcze porcelanowe kurczaczki. Te ich czarne ślepia bez wyrazu były okropne. Dobrze że Babcia trzymała je tylko w kuchni a nie w łazience.
Czasami Meg brakowało babci. Były to momenty w zimne listopadowe noce i przyprószone szronem grudniowe poranki kiedy to jak była mała zanosiła babci termos z gorącą różaną herbatą i wracała do domu z ciepłymi jeszcze ciastkami. Doskwierała jej samotność po śmierci tak bliskiej jej osoby. Meg tonęła wtedy w upodobaniu do chłodnych jeszcze marcowych popołudni,  do samotnych wieczorów i nie miała ochoty wypływać na powierzchnię. Rzeczywistość w której okrucieństwo było jak tlen. Nie mogła sobie pozwolić oddychać tym samym powietrzem co inni. 

-Meg obiad! - zawołała mama. Wyrwało to dziewczynę z zamyślenia. Wytarła mokre ręce i wróciła do kuchni. Obie jadły w milczeniu, słychać było tylko stukot sztućców o talerze. Kurczak był pyszny. Pieczony w pomarańczach i sosie domowej roboty. Meg widziała że mama się starała. Wzruszyło ją to do głębi. Obie wciąż cierpiały. Mama straciła męża, Meg ojca, jednak nigdy jeszcze o tym nie rozmawiały. Obie brały całą winę na siebie.
- Bardzo dobry ten kurczak. - uśmiechnęła się blado do kobiety siedzącej naprzeciwko
- Dziękuję - mama odwzajemniła uśmiech, ale był to zaledwie cień uśmiechu. 
- Byłaś dziś u psychologa ?
- Tak - odpowiedziała niechętnie.
- I jak było? - Meg bała się zadawać pytania. Nie chciałaby mama zamknęła się w sobie.
- Dobrze - rzuciła i zajęła się na powrót jedzeniem. Rozmowa z nią była naprawdę trudna.
- Cieszę się - dziewczyna starała się uśmiechnąć. Miała już dość. Dość udawania.

Po obiedzie zmyła naczynia i posprzątała w kuchni. Mama zamknęła się w swoim gabinecie, a Meg gdy tylko znalazła się u siebie w pokoju, padła na łóżko a jej ciałem wstrząsnął szloch. Była tak okropnie zmęczona. Łzy wielkie jak groch nie przestawały płynąć. Nie pamiętała kiedy zasnęła, ale spała snem bez snów. Powoli nastawał nowy dzień...

poniedziałek, 23 maja 2016

Prolog

Ciepły letni deszcz ochładzał spocone ciało dziewczyny.
Biegła już od dłuższego czasu, powoli tracąc dech w piersiach.
,,Nie kochasz go! Nie kochasz nikogo! '' - powtarzała jak mantrę.
Zapomnieć. To był jedyny sposób na przetrwanie tej chorej sytuacji.
,,Dopiero skończyłaś leczenie. Życie bez szaleństw jest jak najbardziej możliwe".


Słyszała tylko szybkie bicie swojego serca.
,,Nawet ślepy nie pokocha takiego potwora"- spochmurniała.
Czarne, czarne myśli.
Niczym stado wygłodniałych kruków.
Pozbawione skrupułów, wyszarpujące z niej chęci do życia.

Leciały na nią.
Już prawie czuła krew na swojej skórze kiedy licznik wybił 5 km i poczuła wielką ulgę.
Nie mogła powstrzymać łez.
Nie wiedziała tylko czy płaczę ze wzruszenia czy z bólu.
Teraz tylko dobiec do domu.